
Biznesmenem zostałem w maju 1995 roku. Firma, w której pracowałem, upadła, więc postanowiłem wziąć los w swoje ręce. Otworzyłem własną działalność: byłem przedstawicielem handlowym, agentem ubezpieczeniowym, wydawcą materiałów reklamowych i taksówkarzem. W roku 2000 zmarła nagle moja żona.
Zostałem z trójką dzieci i brakiem pomysłu na życie. Moje biznesy nie przyniosły mi fortuny. Byłem samotny, zagubiony, szukałem szczęścia i miłości. Mimo to czułem, że w moim życiu nastąpi przełom. I tak się stało. 9 lipca 2006 roku poznałem moją obecną żonę Małgosię. Była to randka w ciemno. Nasi wspólni znajomi zaaranżowali spotkanie. Życie znowu nabrało sensu, kolorów i rozpędu. Małgosia również była po przejściach. Od pierwszych minut naszego spotkania wiedzieliśmy, że pragniemy być ze sobą do końca świata albo i dłużej. Ona w 25-metrowym mieszkanku z dorastającą córką w Ostródzie. Ja z dwojgiem dorosłych dzieci w bloku plus mąż córki i wnuk w Tyrowie (7 km od Ostródy) oraz nastoletni syn. Nie mieliśmy własnego kąta. Zgodnie stwierdziliśmy, że budujemy dom dla dwojga. Najpierw działka, potem kredyt i budowa – przez rok zbudowaliśmy piękny domek.
Mieszkania zostawiliśmy dzieciom, a sami zaczęliśmy dosłownie od zera. No niezupełnie, boja miałem na koncie debet 6 tys. zł, a Gosia kilka kredytów do spłacenia. Jednak byliśmy szczęśliwi. Rodzina i znajomi patrzyli na nasze poczynania i przedsięwzięcie z niedowierzaniem i dystansem. Byliśmy zdeterminowani i robiliśmy swoje, przy tym nie krzywdząc innych, a wręcz przeciwnie – pomagając. Pragnęliśmy wykorzystać swoje pięć minut. Oczywiście nie było łatwo. W tym czasie spadła na nas opieka nad rodzicami: moją mamą chorą na Alzheimera i tatą chorym na demencję starczą. To jeszcze bardziej zmobilizowało nas do działania i lepszej organizacji.
We wrześniu w 2009 roku umarł tata. Decyzja: mama zamieszka w naszym nowo wybudowanym domu w Samborowie. Nie mogliśmy liczyć na pomoc rodziny, a tym bardziej na moje rodzeństwo. Z końcem 2009 roku oboje, niestety, straciliśmy pracę. Gdyby nie Małgosia, jej siła i wola walki, nie wiem, jak by się to skończyło. Najważniejsze, że nadal jesteśmy razem, świetnie się rozumiemy. Zostałem znów taksówkarzem, a Małgosia otworzyła sklep internetowy, ponieważ ktoś musiał zostać w domu opiekować się moją chorą mamą. Na opiekunkę nie było nas stać. Oddać do domu pomocy społecznej? Nie braliśmy takiej opcji pod uwagę.
Rozwiązanie przyszło samo. Był styczniowy ranek 2010 roku. Podczas odgarniania śniegu wokół domu w mojej głowie zrodził się pomysł. Skoro opiekujemy się tak dobrze mamą i nie ma to wpływu na nasze relacje, życie osobiste, to może zająć się opieką nad seniorami?! Pomysł spodobał się Małgosi, opowiedziałem o nim mojej najstarszej córce, która pracuje obecnie w Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie. Potwierdziła mi, że na studiach podyplomowych jeden z wykładowców zachęcał do otwierania rodzinnych domów pomocy dla osób starszych. Świat ponownie zawirował. Ruszyliśmy do pracy. Sprawdziliśmy, jakie mamy atuty i braki, co jest konieczne do prowadzenia tego typu działalności. Kopalnią wiedzy oczywiście okazał się internet. Nasza determinacja i chęć realizacji naszego pomysłu pchała nas do przodu. Celem było otwarcie rodzinnego domu pomocy. Jego funkcjonowanie omawia Rozporządzenie Ministra Polityki Społecznej z dnia 28 lipca 2005 roku. W marcu 2010 roku rozszerzyłem działalność o usługi opiekuńcze. Następny krok to skonstruowanie oferty naszego domu i pierwsze działania marketingowe. Dom nasz nazwaliśmy „Leoniszki” – to rodzinna wieś mojego taty, obecnie na Białorusi. We wrześniu
2010 roku oboje z żoną podjęliśmy naukę w systemie zaocznym – w dwuletniej policealnej szkole prowadzonej przez fundację „Laurentius” dla opiekunów osób starszych o kierunku geriatria i rehabilitacja.
Pomoc z Unii
Następnym etapem była budowa nowego rodzinnego domu pomocy i pozyskanie środków na ten cel. Znowu internet odkrył nam wizję darowanych pieniędzy ze środków unijnych. Oczywiście, szukaliśmy innych źródeł finansowania: poprzez instytucje bankowe, fundacje, osoby prywatne. Zgłosiliśmy też swój pomysł do telewizyjnego programu Dra-gons Den, w którym znani biznesmeni decydują o przyznaniu dofinansowania najciekawszym pomysłom. Na swojej drodze spotkaliśmy wielu wspaniałych ludzi, którzy nas wspierali duchowo w trudnych sytuacjach, wierzyli w nas i nasz pomysł. Napisaliśmy wniosek o unijne dofinansowanie na poddziałanie 1.1.9 – innowacyjność – budowa rodzinnego domu pomocy dla osób starszych i niepełnosprawnych. Przeszliśmy wszystkie etapy. Nie było łatwo: odwołania, wyjaśnienia, ale było warto. Umowę na dotację podpisaliśmy 30 września 2011 roku.
W kwietniu 2012 roku dzień przed Wielkanocą otrzymujemy wspaniałą wiadomość. Dostaliśmy zaproszenie na casting Dragons Den (polska wersja popularnego programu telewizyjnego, w którym przedsiębiorcy przedstawiają swoje pomysły na biznes doświadczonym inwestorom). Czasu było niewiele, ale przygotowaliśmy się naszym zdaniem profesjonalnie. Nasz pomysł na wypromowanie wiarygodnej marki i sprzedaż na zasadzie franczyzy całego systemu rodzinnego domu opieki wzbudził uznanie. Wracaliśmy do domu jako zwycięzcy, ponieważ czuliśmy, że pomysł się spodobał i wrócimy ponownie do Warszawy na nagranie.
29 maja o godzina 15.00 na nagraniu w Dragons Den wystąpiliśmy przed inwestorami-milionerami. Nie otrzymaliśmy wsparcia finansowego, ale pomysł bardzo ich zaciekawił i wzbudził wiele emocji. Po prostu nie byli gotowi i zabrakło im szerszej wiedzy. Z mojej strony mam niedosyt, że w tak krótkim czasie nie zdołaliśmy wyczerpująco opowiedzieć o naszym przedsięwzięciu. Mimo to jesteśmy szczęśliwi, że dotarliśmy tak daleko. Oczywiście, nasz pomysł na franczyzę wprowadzamy w życie i wierzę, że nam się powiedzie.
Jesteśmy na fali
Rozpoczęliśmy budowę nowego domu, wchodzimy we franczyzę, telefony od klientów dzwonią coraz częściej. A przyszłość? Demografowie ostrzegają przed zbliżającą się falą tsunami geriatrycznego!
Na zakończenie muszę koniecznie zacytować słowa Goethego, które były naszym mottem w trudnych chwilach i bardzo nam pomogły:
„Zanim się czemuś oddasz, zawsze jest wahanie, by się wycofać. Wszystkich przejawów inicjatywy dotyczy jedna elementarna prawda, której nieświadomość zabija nieprzebrane idee, niezliczone plany: że kiedy całkowicie się czemuś poświęcisz, opatrzność również wykona swój ruch. Z decyzji o starcie wypływa cały strumień zdarzeń, przynosząc ci najrozmaitsze nieprzewidziane wypadki, spotkania i pomoc, o której nigdy nie śniłbyś, że pojawi się na twojej drodze. Cokolwiek możesz zrobić lub marzysz, że możesz to zrobić, zacznij to. W zdecydowaniu drzemie geniusz, potęga i magia”.
Tadeusz Werkowski